Po woli zbliżało się południe. Hiza już wcześniej wstał i gdzieś
wyszedł. Niezbyt chętnie w końcu podniosłem się z łóżka. Po
przeziębieniu pozostał jeszcze mi jedynie tylko lekki katar. Mimo to
nadal byłem senny i raczej nie śpieszyło mi się do codziennych zajęć.
Nagle ktoś wbił do pokoju przy okazji robiąc wielki huk.
- Tae ruszaj swoje cztery litery i wyjeżdżamy! - powiedział hardy głos.
- Niby gdzie? - podniosłem lekko głowę z poduszki.
- Jak to gdzie? Obojętnie! - uśmiechnęła się rudowłosa kobieta.
- Najpierw może lepiej wy było tak zapukać? - mruknąłem.
-
A tam, a tam! Taki duży chłopak, ta godzina, a jeszcze nie wstał!
Przecież to wstyd, no już, nie będziemy z ojcem na ciebie długo czekać -
uśmiechnęła się zadowolona.
- Możecie mi w tym tygodniu odpuścić? Nie chcę się na nowo rozchorować... - jęknąłem.
-
Ale no, ale... - zawahała się lekko. - No dobrze... Ale w przyszłą
sobotę jedziesz z nami! - powiedziała zamykając za sobą drzwi.
Może
i była już dorosła i to narzeczoną mojego ojca, ale czasem naprawdę już
potrafiła się zachowywać jak jakaś nastolatka. Zwłaszcza ten jej
piskliwy głosik... Jak on z nią wytrzymywał?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siedząc
już przy stole na dole w kuchni dostałem sms od Hizy. Hm... Miałem się
nie martwić, że go przez najbliższe kilka dni może nie być? Niby to
normalne, że każdy może gdzieś na przykład wyjechać.
Jednak gdy
zbliżał się wieczór i nie miałem co robić, zżerały mnie myśli co też
mogło się stać. W końcu nie wytrzymałem i zadzwoniłem. Jeden sygnał...
Drugi sygnał...
- Słucham? - odezwał się nagle głos.
- Mów no co się stało - odparłem od razu.
- Ekhem... Hej, nie uczono cię jak się zaczyna rozmowę? - zaśmiał się lekko.
- Yhm... Nawyk złapany od Hao już niestety - westchnąłem.
Tak... Tyle czasu spędzonego z tamtym nadpobudliwym chłopakiem strasznie na mnie wpływało zwłaszcza jeśli chodzi o zachowanie.
- A co miało się niby stać? - odezwał się znowu głos z drugiej strony.
- No nie wiem, coś musiało.
- Nic takiego... - powiedział nieco zduszonym głosem.
- Już ty mi tu nie kłam, mów - nie dawałem za wygraną.
-
Kiedy serio no... eh... Byłem z Harumi w skateparku i tak jakoś no
wyszło, że em no... się przewaliłem... - wypowiedział to chyba niezbyt
chętnie, bo ściszył lekko głos. - Ale to nic wielkiego. Trochę pobędę w
szpitalu, trochę się gips ponosi....
- Ty żartujesz? - mruknąłem.
- Niestety, ale nie - westchnął.
- Żebyś ty się sam od tak wywalił? Myślisz, ze w to uwierzę?
- No nie dokręciłem przez nieuwagę kółek dobrze i tak wyszło... - znów się za jąkał.
- Gdzie jesteś? - przerwałem mu nagle.
- No w szpitalu...
- Yhm, zaraz będę - powiedziałem rozłączając się.
~~~~~~~~~~~~~~~~~
Gdy
byłem już na miejscu dopytałem się jednej z pielęgniarek, w której sali
leży Hiza. Hm... 134... 134... Jest, no w końcu. Uchyliłem lekko drzwi i
zajrzałem do pokoju. Na jednym z łóżek siedziała oparta o poduszkę
biała czuprynka z dziarskim wyrazem twarzy.
- No i coś ty zrobił
niezdaro... - pokręciłem głową spoglądając na niego. - Chwile cię nie
pilnowałem i już takie coś? Nawet pospać dłużej nie dadzą... -
westchnąłem. - A teraz przyznaj się jak to serio się stało, bo nie
wmówisz mi, że taki skater jak ty by sam zrobił sobie taką krzywdę... -
mruknąłem siadając na krześle obok i krzyżując ręce.
Hiza? ;o
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz